Dwudziesty dzień.
Niedzielę - jak etymologicznie można zrozumieć - należałoby spędzić wywalonym brzuchem do góry. Pomijając fakt mojej niewiary i niechęci do uczestniczenia w spędzie baranków bożych, dzień ten nad wyraz spędziłem aktywnie, acz świecko. Mianowicie rodzice wystosowali mi propozycję nie do odrzucenia: mam skończyć przesiadywanie w domu i (nie, tym razem nie do kościoła)wyruszyć z nimi w wyprawę w góry. Wszystko fajnie, gdyby od początku umieliby mi powiedzieć, gdzie tak w ogóle chcą jechać.
Zatem już po 10 byliśmy w drodze do Ustronia. Wszystko poszło jak po maśle - nawet nie zgubiliśmy na węźle autostradowym w Sośnicy - a tu nagle tata wyjeżdża No to co, jedziemy do Cieszyna, tak? Z jednej strony zbity z tropu, choć mimo wszystko zadowolony, że zobaczę nowe miasto, trafiliśmy do w/w miejsce.
Cieszyn jest wspaniały - zarówno do życia i studiowania (poza okresem roztopów). Rynek jest okazały, wszystkie kamieniczki wraz z ratuszem są świetnie zachowane. Z kolei gdy czytałem afisz jednego ze spektakli miejscowego Teatru im. A. Mickiewicza, wpadłem w osłupienie. Liszowska, Bończak, Machalica - znane nazwiska, co? Oni występują w Cieszynie. Nóż się otwiera w kieszeni na myśl, że mieszka tam tylko jakieś 35 tys. ludzi...
Kolejnym miejscem, na które koniecznie chcieliśmy się udać, było wzgórze zamkowe. Z ogromnego, idealnie osadzonego na wzgórzu, które z jednej strony okala Olza, zamku Piastów Śląskich została tylko rotunda i jedna wieża. Żal, pierwsze co ogarnia człowieka. Ale gdzie tam! Całe wzgórze przemieniono w piękny park. Niewielki, ale jaki malowniczy! Pozostałości wraz z murami i bodajże studniami zachowano w świetnym stanie. Widok z prawie trzydziestometrowej wieży jest równie wspaniały - wszak wieża usadowiona jest na najwyższym wzniesieniu znajdującym się nad rzeką, a więc zarazem przy samej granicy polsko-czeskiej. Do tego w oddali majaczyły się niewyraźnie szczyty górskie okalające Cieszyn, choć pewnie ostrość była wynikiem braku okularów ;D Tak w ogóle - rotunda św. Mikołaja w Cieszynie widnieje na banknocie dwudziestozłotowym - wiedzieliście? Ciocia Wikipedia wie ;)
Akurat trafiliśmy na festiwal historyczno-folklorystyczny. Mnóstwo ludzi było poprzebieranych - część w stroje średniowieczne (ci osaczyli wieżę piastowską), inni w tradycyjne, cieszyńskie stroje ludowe (tych spotkać można było na scenie i wokół niej za straganami) oraz ubiór z bodajże dwudziestolecia międzywojennego, w które weszła spora grupka młodych Czechów (większość to jakieś metale czy hardcore'owcy).
Następnie szukaliśmy legendarnej studni trzech założycieli miasta Cieszyn, jednak szczęście nam nie dopisało. Stąd też, zgodnie z instynktem, rozpoczęliśmy poszukiwania dobrej jadłodajni. W znaczeniu restauracji, do czegoś pokroju Conieco czy McD byśmy nawet nie zajrzeli. Po początkowo bezowocnych wojażach w zapadniętych dziurach spod murów miejskich, zdecydowaliśmy się sforsować schody. Ot, dwie kondygnacje - brata się przymusi do wysiłku, a wózek jakoś się wciągnie. Z tym tylko, że schody okazały się zakręcać i stały się nagle dwa razy dłuższe, jednak będąc w połowie drogi przecież się nie zawrócimy! Brnąc dalej do przodu trafiliśmy na orientacyjne miejsce, koło którego przechodziliśmy zaraz po przyjeździe do miasta... Tak, przynajmniej rynek był już blisko.
Po spożyciu tego i owego udaliśmy się do samochodu (wpierw jeszcze próbowaliśmy wejść do muzeum, jednak - na szczęście dla nas - było już zamknięte) i ruszyliśmy do Ustronia. Kierując się drogowskazami jechaliśmy drogami bodaj powiatowymi i gminnymi, dzięki czemu mieliśmy możliwość podziwiania górskiego krajobrazu. Im bliżej byliśmy celu, który dopiero co rodzice mi wyjawili (a była to Wielka Czantoria), tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że przy moim przygotowaniu na spokojną wędrówkę lasem u podnóży jakiejś góry się nie zanosi. Gdybym tylko pomyślał o wyciągu, to bym zabrał ze sobą szalik. W ten cudowny sposób dzisiaj (tj. w poniedziałek) gardło co chwila daje mi sygnały potwierdzające swoje istnienie. Jazda była znośna, ale tylko w jedną stronę, wszak z powrotem spadaliśmy pod wiatr. Na szczycie zaś udaliśmy się bliżej nieokreślonej długości spacer. Jedyna możliwa ścieżka to rzecz jasna ta kamienista prowadząca w górę, co przy dobrej znajomości mobilności mojego brata musiało trwać stosunkowo krótko. Stąd też po przejściu jakichś dwustu metrów zaczęliśmy zawracać.
Warto przy tym wylać swe żale, a bardziej wku*wienie na miejscowych, którzy nie pojmują dlaczego osobom niepełnosprawnym powinni oferować darmowe czy wręcz symboliczne opłaty. Wjazd na górę? Wszystko ok, jednak bez wózka mój brat zdolny jest jedynie na krótki spacer, tym bardziej, że kamienista droga jest jedną z najgorszych dla niego. Poza tym jakoś nie zauważyłem, żeby można było na wyciąg zabrać wózek, nawet taki zwykły inwalidzki. Paranoja, której ludzie nie mający styczności z niepełnosprawnymi prawdopodobnie nie zrozumieją w pełni. Lepiej się odwrócić lub odejść gdzieś dalej jak ta kobieta pobierająca opłaty za skorzystanie z toalety, z której ostatecznie brat ze strachu i z zimna wyszedł prawie z płaczem.
Trudno spojrzeć prawdzie prosto w oczy i się uśmiechnąć.
Wracając do podróży, po zejściu z wyciągu udaliśmy się do auta i wyjechaliśmy w drogę powrotną. Nie obyło się bez problemów, wszak w tej części Śląska nie ma czegoś takiego jak oznakowanie dróg prowadzących na zachód (?!), wszak jedyne przez nas mijane prowadziły kierowców na Tychy, Pszczynę i Kraków. Dopiero w samych Katowicach się udało wjechać na autostradę, jednak też żeśmy kluczyli i 10 razy skręcali nim trafiliśmy na właściwą trasę. Mimo wszystko bezpiecznie i cało zajechaliśmy do domu - w idealnym wprost momencie - wszak zdążyłem przypadkowo na Hanę Serbianę (nie, nie Montanę ;D ).
niedziela, 19 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widzę, że poznajesz nowe tereny:) Musze Ci powiedzieć, że świetnie opowiadasz. Wyćwiczyłeś sobie i tak już dobre pióro. Nie interesowało by cię pisanie jakiegos opowiadania? Ja bym z wielką chęcią je przeczytała. Piszesz bardzo obrazowo i prosto ale używając niebanalnych słów. Mi się bardzo podoba
OdpowiedzUsuń~ata
Owszem, bywały takie marzenia, ale póki co nie spełniam ich;)
OdpowiedzUsuńA to źle. Ja się piszę na czytanie chociażby krótkiego opowiadania z pod Twojego pióra. Twoje posty chce się czytać, bo choć piszesz w nich o często zwykłych rzeczach, robisz to w świetny sposób. Mój adres mailowy znasz, więc gdy coś naskrobiesz- wysyłaj...
OdpowiedzUsuńTy masz już swój sposób pisania, a to rzadkie w tak młody wieku:)
Pozdrawiam
~ata