Trzydziesty piąty dzień.
Słońce zniknęło już za chmurami, ledwo ponad nimi dostrzec można różową poświatę.
Zacząłem słuchać muzyki jednej z gwiazd tegorocznej Rawy - Jamesa Blooda Ulmera. Niesamowity głos i świetna gra na gitarze dają w efekcie barwną, ciepłą muzykę spod znaku funka, jazzu i bluesa. Będzie się działo na Rawie;)
Wizyty w techo mnie przerażają. Co tam pójdę, to widzę większe kolejki. Nawet nie można spokojnie kupić sobie tej cytryny, gdzie by tam mnie ktoś przepuścił. Może gdybym był matką z dzieckiem, ale - niestety - natura w co innego mnie obdarzyła. I nie mam tu na myśli dziecka.
Do obiadu zobaczyłem Amarcord, ponoć najlepsze dzieło Felliniego. Zgodzić się trzeba z tą powszechnie powtarzaną opinią, wszak obraz jest niesamowity. Film ukazuje życie mieszkańców Rimini na przestrzeni jednego roku. Opowieść jest słodko-gorzka, ukazuje ludzi takimi, jakich autor mógł zapamiętać (wszak słowo amarcord znaczy pamiętam, a przynajmniej tak wynika z tłumaczenia dialogów z angielska). Pierwsze skojarzenie z podobnymi, znanymi mi dziełami, to filmy Kusturicy, gdyż oboje reżyserzy obierają tematykę codzienności zwykłych ludzi w oparciu o ich związanie z tradycją lokalną.
Jest już ciemno. Panie Piotrze, dlaczego?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz