Czterdziesty dziewiąty dzień.
Ostatni;]
Dziwacznie się złożyło, iż akurat jutro przypadnie pięćdziesiątnica O_o
Kurka, co za zbieg okoliczności. I niech nikt nie mówi, że "nasz" świat nie jest przesiąknięty chrześcijaństwem do ostatniej nitki. "Nasz" czyli śląski, polski, europejski.
Wszystko spakowane, walizka prawie pełna - a to dobry znak, wszak muszę mieć trochę przestrzeni wolnej na ewentualne "pamiątki" czy "prezenty". Zostało mi ok. 8 godzin, więc lepiej spędzić je na wypoczynku.
Zatem do listopada;)
poniedziałek, 18 października 2010
niedziela, 17 października 2010
Nie-nadzwyczajny owoc
Czterdziesty ósmy dzień.
Przedostatni:)
Dzisiaj w rytmie Krzaka, Living Colour, SBB i Killing Joke.
Waliza czeka, choć ciągle czegoś brakuje. Wszczegolosciklawiatury (a po co miałem ją brać, przynajmniej nie muszę za bardzo męczyć się z pisaniem pracy licencjackiej;] ).
mmm...
(źródło: tekstypiosenek.net)
Przedostatni:)
Dzisiaj w rytmie Krzaka, Living Colour, SBB i Killing Joke.
Waliza czeka, choć ciągle czegoś brakuje. Wszczegolosciklawiatury (a po co miałem ją brać, przynajmniej nie muszę za bardzo męczyć się z pisaniem pracy licencjackiej;] ).
mmm...
Właściwie nie ma nic nadzwyczajnegoSBB Memento z banalnym tryptykiem
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym
Jabłko mała planeta wszechsadu
Unosisz ją w górę i strząsasz
Wodę i ogień
Może tylko otwieranie granicy między zielenią i bielą
Zagajnik smaku wśród wyrudziałych pól
Córko mała damo z jabłkiem w dłoni
Chytrym zwierzątkiem
Przewrotną łasicą nadziei
Właściwie nie ma nic nadzwyczajnego
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym
Najłatwiej tu o ocalenie jarmarcznych obrazków
Ojca wypuszczającego strzałę w stronę syna
Kuszonej i kuszącej
Nobliwego wyspiarza
Który na długo odebrał
Ludziom nadzieję oderwania się od ziemi
Właściwie nie ma nic nadzwyczajnego
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym
Córko
Zabici leżą pośród jabłek w sadzie
(źródło: tekstypiosenek.net)
piątek, 15 października 2010
czwartek, 14 października 2010
Czterdziesty piąty dzień.
Tydzień dobiega końca, a ja - paradoksalnie - mam jeszcze mniej czasu niż dotychczas. Cały czwartek będzie zawalony głównie za sprawą Gorana, który no nie wytrzyma i musi ciągle przesuwać zajęcia w planie. Trudno się mówi, za tyg nie będę miał już tego problemu.
Może to dziwne na studenta, choć nie miałem czasu w tym tyg na żadne piwo (i teraz następuje uniwersalny emotikon O_o wskazujący na Wasze aktualne miny oraz moją twarz w stanie upojenia przywoływaną w Waszych wspomnieniach).
;D
Polska Służba Zdrowia! Zakrawa o paranoję fakt, że chirurdzy nie chcą się bawić w rozcinanie ochotników, ot tak dla jakiejś wymyślnej zasady. Wolą poczekać i mieć większą frajdę... jak się choroba rozwinie;]
Niezapomniany dialog z rozgłośni akademikowej:
Nie ma to jak uprzejme używanie całkowicie uspokajającej rozgłośni przez portiera.
To będzie straszny dzień. Bez kawy nie ujadę.
Tydzień dobiega końca, a ja - paradoksalnie - mam jeszcze mniej czasu niż dotychczas. Cały czwartek będzie zawalony głównie za sprawą Gorana, który no nie wytrzyma i musi ciągle przesuwać zajęcia w planie. Trudno się mówi, za tyg nie będę miał już tego problemu.
Może to dziwne na studenta, choć nie miałem czasu w tym tyg na żadne piwo (i teraz następuje uniwersalny emotikon O_o wskazujący na Wasze aktualne miny oraz moją twarz w stanie upojenia przywoływaną w Waszych wspomnieniach).
;D
Polska Służba Zdrowia! Zakrawa o paranoję fakt, że chirurdzy nie chcą się bawić w rozcinanie ochotników, ot tak dla jakiejś wymyślnej zasady. Wolą poczekać i mieć większą frajdę... jak się choroba rozwinie;]
Niezapomniany dialog z rozgłośni akademikowej:
Zostawisz to okno??
Blondyna, słyszysz mnie? Nie baw się tym oknem!!
Mam Cię za włosy wytargać?!
Nie ma to jak uprzejme używanie całkowicie uspokajającej rozgłośni przez portiera.
To będzie straszny dzień. Bez kawy nie ujadę.
wtorek, 12 października 2010
Crossoverowe szaleństwo
Czterdziesty trzeci dzień.
Wczoraj udało mi się załatwić kilka spraw bardzo dla mnie ważnych - od przeróżnych opłat, przez uzyskanie skierowania, wymianę książek i ominięcie zajęć, które w istocie się nie odbyły - oraz rozwijałem dalej moje horyzonty muzyczne, sięgając po kilka wybranych legend bluesa (John Lee Hooker, B.B. King, Bessie Smith).
Dzisiaj odkrywam niesamowite Żywe Kolory. Nigdy bym się nie spodziewał, że Vernon Reid w taki sposób potrafi skomponować muzykę, gdzie album jest po prostu jednym wielkim crossover`owym dziełem najwyższej próby. Radość mnie rozpiera, gdy pomyślę, że miałem możliwość zobaczenia Reida na żywo ;D
no to czas na naukę. Trudne to zadanie, szczególnie teraz, gdy nie potrafię oderwać się od muzyki Living Colour.
Wczoraj udało mi się załatwić kilka spraw bardzo dla mnie ważnych - od przeróżnych opłat, przez uzyskanie skierowania, wymianę książek i ominięcie zajęć, które w istocie się nie odbyły - oraz rozwijałem dalej moje horyzonty muzyczne, sięgając po kilka wybranych legend bluesa (John Lee Hooker, B.B. King, Bessie Smith).
Dzisiaj odkrywam niesamowite Żywe Kolory. Nigdy bym się nie spodziewał, że Vernon Reid w taki sposób potrafi skomponować muzykę, gdzie album jest po prostu jednym wielkim crossover`owym dziełem najwyższej próby. Radość mnie rozpiera, gdy pomyślę, że miałem możliwość zobaczenia Reida na żywo ;D
no to czas na naukę. Trudne to zadanie, szczególnie teraz, gdy nie potrafię oderwać się od muzyki Living Colour.
poniedziałek, 11 października 2010
Blues zwładnął mą duszą
Czterdziesty pierwszy dzień.
Rawa Blues Festiwal mnie całkowicie zachwycił! A wszystko udało się zgodnie z naszymi planami.
Wpierw dotarłem do Katowic, w drodze do Spodka przeszukałem pobliskie antykwariaty (dokładnie dwa) w poszukiwaniu słowników serbskich oraz zaopatrzyłem się w wodę. Po dotarciu na miejsce czekałem, czekałem i czekałem... ale tylko kilkanaście minut;) pruski ordnung zabrania się spóźniać. Przy okazji zobaczyłem Irka Dudka, który dawał wywiad TVP, a także starych znajomych z liceum, którzy akuratnie zastanawiali się nad możliwie najtańszym wejściem na Festiwal. Uraczeni moją opowieścią o partykularnym krwiodawstwie, zauważyłem na horyzoncie Tomka, z którym - żegnając prędzej znajomych - upuściliśmy sobie złą krew całkiem unowocześnioną metodą, gdzie znachora i skalpel zastąpiły pielęgniarki oraz sprzęt medyczny.
Festiwal tym razem zorganizowano z wielkim rozmachem. Nowy, wręcz najnowszy sprzęt nagłaśniający oraz wysokiej klasy oświetlenie, które sprawiły, że koncerty brzmiały i wyglądały niesamowicie. Ogromny telebim w kształcie walca ponad płytą, który bodajże po raz pierwszy został wykorzystany na koncercie (dotychczas głównie na imprezach sportowych). Zaproszenie gwiazd, które zrobiły największą furorę w ciągu ostatnich lat, co złamało dotychczasową zasadę zapraszania gości tylko raz. Zresztą same koncerty zostały zorganizowane w specjalnej oprawie - The Nightcats oraz James Blood Ulmer wystąpili w unikatowym składzie - pierwsi z Little Charlie`m, drugi wraz z Vernonem Reidem.
Każdy koncert był niesamowity. Nawet Dudek, którego nie darzę ogromną sympatią, acz zachwycił mnie różnorodnością instrumentów, na których zamiennie grał w niezwykle utalentowany sposób (harmonijka ustna, gitara akustyczna, skrzypce).
Nora Jean Bruso jest jedną z najbardziej utalentowanych bluesowych wokalistek, co dała popis w trakcie koncertu. Niezapomniany na lata będzie jej występ a capella bez użycia mikrofonu. Posiada tak potężny głos, że bez problemu można było usłyszeć i zrozumieć co wyśpiewuje stojąc kilkadziesiąt metrów od sceny pośród ludzi. Jestem w dalszym ciągu w szoku, a dodatkowo z tego względu, iż Aga (wspaniała, wielka i cudna!) załatwiła wszystkim zdjęcia z autografami pani Bruso! Zdjęcie stoi na półce i czeka na to, aż przywiozę do Opola antyramę:D
Rick Estrin, Little Charlie i The Nighcats. Jedyny koncert w takim składzie na świecie. Niesamowita moc swinga, rock`n`rolla i bluesa z lekką domieszką jazzu w wykonaniu geniuszy z wieloletnim stażem. Zawojowali sceną i wszystkimi pod sceną - mało kto się nie bujał, tańczył czy skakał. Ludzie wręcz dostali szału z zachwytu, gdy Little Charlie nagle w środku utworu zaczął grać Smoke On The Water Deep Purple! Nawet my - pomimo tego, że mieliśmy czekać na dziewczyny niedaleko wejścia - rzuciliśmy się w rozskakany tłum. Występ pozostanie w pamięci także ze względu na trik, który w umówionym momencie wszyscy instrumentaliści wykonali. Mianowicie energicznie obrócili się do widowni tyłem zarzucając sobie gitary na plecy - bez chwili przerwy w utworze! Perkusista również uderzał w bębny w takiej pozycji. Niesamowici ludzie!
Na koniec James Blood Ulmer (żywa legenda bluesa), Vernon Reid (jeden z najbardziej utalentowanych gitarzystów świata) oraz zespół Memphis Blood dało wyśmienity wyraz bluesa w połączeniu z jazzem i funkiem. Fakt faktem muzycy nie dorównali tempa Nightcatsów, co pewnie dla wielu stało się przyczyną wczesnego opuszczenia Spodka. Ja również początkowo nie byłem zachwycony, jednak dobrze zrobiłem, że zostałem do końca, wszak im dalej w las, tym bardziej muzycy się rozkręcali. Tym sposobem zamiast grać opcjonalnie od 22.25 do 23.45, panowie wręcz nie chcieli opuścić sceny i zrobili to dopiero 20 minut po północy, co daje wynik dwugodzinnego koncertu. To dowód na to, że chłopaki z Memphis (+ Reid z Londynu) nie należą do tych ekscentrycznych gwiazdek, które za nic mają sobie widzów. Zresztą dotyczy to także pozostałych artystów, którzy uświetnili jubileuszowy festiwal. Każdy muzyk dawał po sobie znać, że uwielbia grać, a występ na Rawie jest dla niego dodatkową frajdą.
Najlepsze koncerty, na jakich byłem, spędzone w świetnym towarzystwie;)
Rawa Blues Festiwal mnie całkowicie zachwycił! A wszystko udało się zgodnie z naszymi planami.
Wpierw dotarłem do Katowic, w drodze do Spodka przeszukałem pobliskie antykwariaty (dokładnie dwa) w poszukiwaniu słowników serbskich oraz zaopatrzyłem się w wodę. Po dotarciu na miejsce czekałem, czekałem i czekałem... ale tylko kilkanaście minut;) pruski ordnung zabrania się spóźniać. Przy okazji zobaczyłem Irka Dudka, który dawał wywiad TVP, a także starych znajomych z liceum, którzy akuratnie zastanawiali się nad możliwie najtańszym wejściem na Festiwal. Uraczeni moją opowieścią o partykularnym krwiodawstwie, zauważyłem na horyzoncie Tomka, z którym - żegnając prędzej znajomych - upuściliśmy sobie złą krew całkiem unowocześnioną metodą, gdzie znachora i skalpel zastąpiły pielęgniarki oraz sprzęt medyczny.
Festiwal tym razem zorganizowano z wielkim rozmachem. Nowy, wręcz najnowszy sprzęt nagłaśniający oraz wysokiej klasy oświetlenie, które sprawiły, że koncerty brzmiały i wyglądały niesamowicie. Ogromny telebim w kształcie walca ponad płytą, który bodajże po raz pierwszy został wykorzystany na koncercie (dotychczas głównie na imprezach sportowych). Zaproszenie gwiazd, które zrobiły największą furorę w ciągu ostatnich lat, co złamało dotychczasową zasadę zapraszania gości tylko raz. Zresztą same koncerty zostały zorganizowane w specjalnej oprawie - The Nightcats oraz James Blood Ulmer wystąpili w unikatowym składzie - pierwsi z Little Charlie`m, drugi wraz z Vernonem Reidem.
Każdy koncert był niesamowity. Nawet Dudek, którego nie darzę ogromną sympatią, acz zachwycił mnie różnorodnością instrumentów, na których zamiennie grał w niezwykle utalentowany sposób (harmonijka ustna, gitara akustyczna, skrzypce).
Nora Jean Bruso jest jedną z najbardziej utalentowanych bluesowych wokalistek, co dała popis w trakcie koncertu. Niezapomniany na lata będzie jej występ a capella bez użycia mikrofonu. Posiada tak potężny głos, że bez problemu można było usłyszeć i zrozumieć co wyśpiewuje stojąc kilkadziesiąt metrów od sceny pośród ludzi. Jestem w dalszym ciągu w szoku, a dodatkowo z tego względu, iż Aga (wspaniała, wielka i cudna!) załatwiła wszystkim zdjęcia z autografami pani Bruso! Zdjęcie stoi na półce i czeka na to, aż przywiozę do Opola antyramę:D
Rick Estrin, Little Charlie i The Nighcats. Jedyny koncert w takim składzie na świecie. Niesamowita moc swinga, rock`n`rolla i bluesa z lekką domieszką jazzu w wykonaniu geniuszy z wieloletnim stażem. Zawojowali sceną i wszystkimi pod sceną - mało kto się nie bujał, tańczył czy skakał. Ludzie wręcz dostali szału z zachwytu, gdy Little Charlie nagle w środku utworu zaczął grać Smoke On The Water Deep Purple! Nawet my - pomimo tego, że mieliśmy czekać na dziewczyny niedaleko wejścia - rzuciliśmy się w rozskakany tłum. Występ pozostanie w pamięci także ze względu na trik, który w umówionym momencie wszyscy instrumentaliści wykonali. Mianowicie energicznie obrócili się do widowni tyłem zarzucając sobie gitary na plecy - bez chwili przerwy w utworze! Perkusista również uderzał w bębny w takiej pozycji. Niesamowici ludzie!
Na koniec James Blood Ulmer (żywa legenda bluesa), Vernon Reid (jeden z najbardziej utalentowanych gitarzystów świata) oraz zespół Memphis Blood dało wyśmienity wyraz bluesa w połączeniu z jazzem i funkiem. Fakt faktem muzycy nie dorównali tempa Nightcatsów, co pewnie dla wielu stało się przyczyną wczesnego opuszczenia Spodka. Ja również początkowo nie byłem zachwycony, jednak dobrze zrobiłem, że zostałem do końca, wszak im dalej w las, tym bardziej muzycy się rozkręcali. Tym sposobem zamiast grać opcjonalnie od 22.25 do 23.45, panowie wręcz nie chcieli opuścić sceny i zrobili to dopiero 20 minut po północy, co daje wynik dwugodzinnego koncertu. To dowód na to, że chłopaki z Memphis (+ Reid z Londynu) nie należą do tych ekscentrycznych gwiazdek, które za nic mają sobie widzów. Zresztą dotyczy to także pozostałych artystów, którzy uświetnili jubileuszowy festiwal. Każdy muzyk dawał po sobie znać, że uwielbia grać, a występ na Rawie jest dla niego dodatkową frajdą.
Najlepsze koncerty, na jakich byłem, spędzone w świetnym towarzystwie;)
sobota, 9 października 2010
Rawa!
Czterdziesty dzień.
Jeszcze tylko pół godziny do wyjazdu, jednego z ciekawszych w tym roku. Płyń mój bluesie, płyń!
Jeszcze tylko pół godziny do wyjazdu, jednego z ciekawszych w tym roku. Płyń mój bluesie, płyń!
czwartek, 7 października 2010
Doniczki przyjechały!
Trzydziesty siódmy i trzydziesty ósmy dzień.
Poznałem, co to znaczy dogadać się z Goranem. Nie da się ustalić zajęć na mi pasującą godzinę, jednak - miejmy nadzieję - że zajęcia pozostaną w tych samych, porannych godzinach.
Z oczekiwania na niedoszłe seminarium (które odbyło się w czwartek) dokańczałem wątek chrześcijański, katując Karo i siebie muzyką chrześcijańską. Czasem nie umiem uwierzyć, że kiedyś kawałki z topornie wyśpiewywanym tekstem
robiły na mnie duże wrażenie. Dziś już po prostu tego nie czuję.
W pamięci pozostał mi tekst rzucony przeze mnie do któregoś z utworów Armii
Obiad, obiad.. A! Robiłem spaghetti, które niekoniecznie wyszło idealnie, no ale - ważne, że da się zjeść;D Sos wyszedł mi za to przyzwoity. Długo zastanawiałem się nad składnikiem, którego tam brakowało. Odkryłem go następnego dnia, wszak brakowało tam nie pomidorów, lecz sera! Wczoraj zrobiłem sos na słodko, więc ser idealnie by pasował. Dzisiaj chciałem poeksperymentować z chilli, aby zrobić trochę pikantniejszy sos. Nie do końca mi się to udało, zresztą dobrze, bo spijałbym obiad do teraz.
Wieczór środowy w gronie sąsiadów, bardzo przyjemny, choć po 3 godzinach siedzenia na podłodze tyłek przybrał już kwadratowych kształtów. Przerwano mi fakt faktem naukę, lecz marzyło mi się piwo i przerwa od animacji kultury. Cóż, przerwano akurat w momencie ćwiczenia cyrylicy, ale tam. i tak nadrobiłem zaległości ze wtorku.
Remigiusz Wspaniały i Pospieszny okazał się raczej miłym i łatwowiernym wykładowcą, acz! miejmy się na baczności! Zajęcia odbywają się na wrogim, teologicznym gruncie!
Nowa promotorka okazała się całkiem miłą osobą, posiadającą ogromną wiedzę, w porównaniu z dr Waldkiem pewnie nie brak jej ogłady, choć - co Frąc, to Frąc - drugiego tak uprzejmego wykładowcy na Uniwerku już nie będzie. Mimo wszystko na razie jestem zadowolony z sytuacji:)
Ponad zajęcia z angielskiego zacząłem stawiać własne potrzeby żołądkowo-grzbietowe. No pranie to w szczególności musiałem zrobić, a z praktyk wyciągnąłem najważniejszą lekcję życia:
Z nadzieją na kolejny dobry dzień powoli sunę ku zakończeniu dziennego obrządku, ku spoczynkowi.
Poznałem, co to znaczy dogadać się z Goranem. Nie da się ustalić zajęć na mi pasującą godzinę, jednak - miejmy nadzieję - że zajęcia pozostaną w tych samych, porannych godzinach.
Z oczekiwania na niedoszłe seminarium (które odbyło się w czwartek) dokańczałem wątek chrześcijański, katując Karo i siebie muzyką chrześcijańską. Czasem nie umiem uwierzyć, że kiedyś kawałki z topornie wyśpiewywanym tekstem
Jezus Chrystus Panem jest
Jezus
królów król
świata Pan
robiły na mnie duże wrażenie. Dziś już po prostu tego nie czuję.
W pamięci pozostał mi tekst rzucony przeze mnie do któregoś z utworów Armii
ku*wa, znowu o duszy śpiewają
Obiad, obiad.. A! Robiłem spaghetti, które niekoniecznie wyszło idealnie, no ale - ważne, że da się zjeść;D Sos wyszedł mi za to przyzwoity. Długo zastanawiałem się nad składnikiem, którego tam brakowało. Odkryłem go następnego dnia, wszak brakowało tam nie pomidorów, lecz sera! Wczoraj zrobiłem sos na słodko, więc ser idealnie by pasował. Dzisiaj chciałem poeksperymentować z chilli, aby zrobić trochę pikantniejszy sos. Nie do końca mi się to udało, zresztą dobrze, bo spijałbym obiad do teraz.
Wieczór środowy w gronie sąsiadów, bardzo przyjemny, choć po 3 godzinach siedzenia na podłodze tyłek przybrał już kwadratowych kształtów. Przerwano mi fakt faktem naukę, lecz marzyło mi się piwo i przerwa od animacji kultury. Cóż, przerwano akurat w momencie ćwiczenia cyrylicy, ale tam. i tak nadrobiłem zaległości ze wtorku.
Remigiusz Wspaniały i Pospieszny okazał się raczej miłym i łatwowiernym wykładowcą, acz! miejmy się na baczności! Zajęcia odbywają się na wrogim, teologicznym gruncie!
Nowa promotorka okazała się całkiem miłą osobą, posiadającą ogromną wiedzę, w porównaniu z dr Waldkiem pewnie nie brak jej ogłady, choć - co Frąc, to Frąc - drugiego tak uprzejmego wykładowcy na Uniwerku już nie będzie. Mimo wszystko na razie jestem zadowolony z sytuacji:)
Ponad zajęcia z angielskiego zacząłem stawiać własne potrzeby żołądkowo-grzbietowe. No pranie to w szczególności musiałem zrobić, a z praktyk wyciągnąłem najważniejszą lekcję życia:
praca, owszem, jest, ale posiłek ważniejszy
Z nadzieją na kolejny dobry dzień powoli sunę ku zakończeniu dziennego obrządku, ku spoczynkowi.
wtorek, 5 października 2010
Save me from the hand of Christ!
Trzydziesty szósty dzień.
Cóż za dzień, wręcz pełen emocji.
Wpierw, gdy wychodziłem z pokoju na zajęcia, musiałem poczuć na twarzy coś zwisającego z góry. To mogło być tylko jedno. Od razu wróciłem do pokoju, zaświeciłem i obejrzałem wpierw głowę w lustrze, czy aby tam coś nie siedzi, a następnie zerknąłem w dół. Moim oczom ukazał się niecodzienny wędrowiec, który za środek transportu obrał moją kurtkę. Szybko owego stawonoga zabiłem, wykrzykując przy tym (o jakże mi wstyd) sformułowanie o Jezu. Nie umiałem wprost zrozumieć jak to się stało, że owa gadzina wybrałam akurat moje drzwi i nad nimi zawiesiła pajęczynę. Mało to drzwi w akademiku?!
Następnie pierwsze zajęcia niezwiązane bezpośrednio z moim kierunkiem. Jest ok, mogę na nie uczęszczać, zobaczymy po prostu co z tego będzie.
Potem drugie nerwy zszarpane. Znowu musiałem kontaktować się z niegdysiejszymi współlokatorami. Choć zapowiadało się na możliwie najbardziej z*ebany dzień w miesiącu, okazało się, że chłopakom: 1) można ufać; oraz 2) należy zrobić piekło domowe. Dla własnego spokoju i perfidnej satysfakcji.
Obiad! Nie pisałem o nim ostatnio! wczoraj zrobiłem sobie sałatkę z papryki, pomidorów i cebuli i lekko posłodzonym sosie winegret, zaś dzisiaj - b. dobre ziemniaczki + odgrzewane paluszki + słodzona marchewka z pomarańczą. Palce lizać!
Maniura jak zwykle zapowiedział niesamowity plan zajęć, mianowicie szerokie spectrum wiedzy o sztuce sakralnej. Rzeczy średnio ciekawe, jakby doktorek nie wiedział, że te same rzeczy wałkuje się w polskim, chrześcijańskim systemie edukacji na zajęciach z historii oraz WOK-u.
No i Zorba:) Wypad w to miejsce najczęściej mówi samo za się:)
Cóż za dzień, wręcz pełen emocji.
Wpierw, gdy wychodziłem z pokoju na zajęcia, musiałem poczuć na twarzy coś zwisającego z góry. To mogło być tylko jedno. Od razu wróciłem do pokoju, zaświeciłem i obejrzałem wpierw głowę w lustrze, czy aby tam coś nie siedzi, a następnie zerknąłem w dół. Moim oczom ukazał się niecodzienny wędrowiec, który za środek transportu obrał moją kurtkę. Szybko owego stawonoga zabiłem, wykrzykując przy tym (o jakże mi wstyd) sformułowanie o Jezu. Nie umiałem wprost zrozumieć jak to się stało, że owa gadzina wybrałam akurat moje drzwi i nad nimi zawiesiła pajęczynę. Mało to drzwi w akademiku?!
Następnie pierwsze zajęcia niezwiązane bezpośrednio z moim kierunkiem. Jest ok, mogę na nie uczęszczać, zobaczymy po prostu co z tego będzie.
Potem drugie nerwy zszarpane. Znowu musiałem kontaktować się z niegdysiejszymi współlokatorami. Choć zapowiadało się na możliwie najbardziej z*ebany dzień w miesiącu, okazało się, że chłopakom: 1) można ufać; oraz 2) należy zrobić piekło domowe. Dla własnego spokoju i perfidnej satysfakcji.
Obiad! Nie pisałem o nim ostatnio! wczoraj zrobiłem sobie sałatkę z papryki, pomidorów i cebuli i lekko posłodzonym sosie winegret, zaś dzisiaj - b. dobre ziemniaczki + odgrzewane paluszki + słodzona marchewka z pomarańczą. Palce lizać!
Maniura jak zwykle zapowiedział niesamowity plan zajęć, mianowicie szerokie spectrum wiedzy o sztuce sakralnej. Rzeczy średnio ciekawe, jakby doktorek nie wiedział, że te same rzeczy wałkuje się w polskim, chrześcijańskim systemie edukacji na zajęciach z historii oraz WOK-u.
No i Zorba:) Wypad w to miejsce najczęściej mówi samo za się:)
poniedziałek, 4 października 2010
La-pro-spe-cti-va
Trzydziesty piąty dzień.
Słońce zniknęło już za chmurami, ledwo ponad nimi dostrzec można różową poświatę.
Zacząłem słuchać muzyki jednej z gwiazd tegorocznej Rawy - Jamesa Blooda Ulmera. Niesamowity głos i świetna gra na gitarze dają w efekcie barwną, ciepłą muzykę spod znaku funka, jazzu i bluesa. Będzie się działo na Rawie;)
Wizyty w techo mnie przerażają. Co tam pójdę, to widzę większe kolejki. Nawet nie można spokojnie kupić sobie tej cytryny, gdzie by tam mnie ktoś przepuścił. Może gdybym był matką z dzieckiem, ale - niestety - natura w co innego mnie obdarzyła. I nie mam tu na myśli dziecka.
Do obiadu zobaczyłem Amarcord, ponoć najlepsze dzieło Felliniego. Zgodzić się trzeba z tą powszechnie powtarzaną opinią, wszak obraz jest niesamowity. Film ukazuje życie mieszkańców Rimini na przestrzeni jednego roku. Opowieść jest słodko-gorzka, ukazuje ludzi takimi, jakich autor mógł zapamiętać (wszak słowo amarcord znaczy pamiętam, a przynajmniej tak wynika z tłumaczenia dialogów z angielska). Pierwsze skojarzenie z podobnymi, znanymi mi dziełami, to filmy Kusturicy, gdyż oboje reżyserzy obierają tematykę codzienności zwykłych ludzi w oparciu o ich związanie z tradycją lokalną.
Jest już ciemno. Panie Piotrze, dlaczego?
Słońce zniknęło już za chmurami, ledwo ponad nimi dostrzec można różową poświatę.
Zacząłem słuchać muzyki jednej z gwiazd tegorocznej Rawy - Jamesa Blooda Ulmera. Niesamowity głos i świetna gra na gitarze dają w efekcie barwną, ciepłą muzykę spod znaku funka, jazzu i bluesa. Będzie się działo na Rawie;)
Wizyty w techo mnie przerażają. Co tam pójdę, to widzę większe kolejki. Nawet nie można spokojnie kupić sobie tej cytryny, gdzie by tam mnie ktoś przepuścił. Może gdybym był matką z dzieckiem, ale - niestety - natura w co innego mnie obdarzyła. I nie mam tu na myśli dziecka.
Do obiadu zobaczyłem Amarcord, ponoć najlepsze dzieło Felliniego. Zgodzić się trzeba z tą powszechnie powtarzaną opinią, wszak obraz jest niesamowity. Film ukazuje życie mieszkańców Rimini na przestrzeni jednego roku. Opowieść jest słodko-gorzka, ukazuje ludzi takimi, jakich autor mógł zapamiętać (wszak słowo amarcord znaczy pamiętam, a przynajmniej tak wynika z tłumaczenia dialogów z angielska). Pierwsze skojarzenie z podobnymi, znanymi mi dziełami, to filmy Kusturicy, gdyż oboje reżyserzy obierają tematykę codzienności zwykłych ludzi w oparciu o ich związanie z tradycją lokalną.
Jest już ciemno. Panie Piotrze, dlaczego?
niedziela, 3 października 2010
Right, they're roots of all evil
Trzydziesty czwarty dzień.
Zaczęło się aktywnie, co w skutkach doprowadziło do przemęczenia materiału. Po prostu nie muszę się tak forsować.
Kolejny tekst za mną. Nie ukrywam, nie za wiele się z niego dowiedziałem, dlatego prawdopodobnie będę musiał doń wrócić.
Za to ukończyłem lekturę wyższej dla mnie wagi, mianowicie dwuczęściowy dokument Źródło wszelkiego zła? wg scenariusza Richarda Dawkinsa. Bardzo ciekawy skrót Boga Urojonego, a bardziej dodatek do książki, wszak dowody ukazywane są bezpośrednio, niejako "naocznie" (mam na myśli, że dzięki temu łatwiej jest zrozumieć przesłanie książki, gdy otrzymujemy wysokiej klasy materiał podsumowujący). Coraz bardziej przekonuje mnie Dawkins, choć zgadzam się z poszczególnymi osobami, które odcinają się od jego sposobu narracji - często arogancki i ironiczny - jednak trafiający w sedno bądź jego okolice.
Dzień się nie kończy, choć zachodzące słońce wysyła ostatnie na dziś promienie, które wpadają przez okno na moje okulary.
Zaczęło się aktywnie, co w skutkach doprowadziło do przemęczenia materiału. Po prostu nie muszę się tak forsować.
Kolejny tekst za mną. Nie ukrywam, nie za wiele się z niego dowiedziałem, dlatego prawdopodobnie będę musiał doń wrócić.
Za to ukończyłem lekturę wyższej dla mnie wagi, mianowicie dwuczęściowy dokument Źródło wszelkiego zła? wg scenariusza Richarda Dawkinsa. Bardzo ciekawy skrót Boga Urojonego, a bardziej dodatek do książki, wszak dowody ukazywane są bezpośrednio, niejako "naocznie" (mam na myśli, że dzięki temu łatwiej jest zrozumieć przesłanie książki, gdy otrzymujemy wysokiej klasy materiał podsumowujący). Coraz bardziej przekonuje mnie Dawkins, choć zgadzam się z poszczególnymi osobami, które odcinają się od jego sposobu narracji - często arogancki i ironiczny - jednak trafiający w sedno bądź jego okolice.
Dzień się nie kończy, choć zachodzące słońce wysyła ostatnie na dziś promienie, które wpadają przez okno na moje okulary.
sobota, 2 października 2010
Radio-aktywność!
Trzydziesty drugi/trzydziesty trzeci dzień.
Musiał odespać wczorajszy wieczór;) było naprawdę fajnie u Karoli, udało mi się ją przechytrzyć prezentem (wszak jestem mistrzem dyskrecji). Kung-Fu Panda to naprawdę dobre, rozluźniające kino. Z kolei po Wejściu Smoka została chyba tylko sława, wszak sam film - dla mnie - jest cienki jak warstwa masła na studenckiej kanapce.
Przeprowadzka odbyła się błyskawicznie. 5 kursów z tatą spod Book a Coffee na czwarte piętro potrafiło zmęczyć człowieka. Musieliśmy tą drogą, wszak pozostałe na campus były zatarasowane - a to budowa, a to koparka.
Po rozłożeniu rzeczy na półkach zacząłem zauważać co poniektóre braki, typu moja patelnia (gdzie ja tego gada zostawiłem w domu??) oraz wołająca o pomstę bezkresna pustka w lodówce. Stąd, po raz pierwszy w nowym roku, udałem się na wojaż ku produktom w Polo. Kosztowało mnie to majątek, wszak wszystkich pierdół się nazbierało od groma (a to marchewki, a to tanie papryki, a to przyprawy, to znowu alkohol, który lepiej w zapasie posiadać). Musiałem oczywiście zapomnieć o kluczowym dla życia człowieka produkcie, jakim jest papier toaletowy. Jednak, w drugim wojażu do Polo, to naprawiłem.
Obiadek wystrzałowy nie był, choć surówka z jabłka i marchewki wyszła mi przepyszna. Do tego ryż i odgrzewany kotlet. Jako że został mi w lodówce jeszcze jeden płaski świniak, to wiadomo, co dzisiaj zjem.
Zajęcia. Miało ich być 3, choć tylko jeden z wykładowców okazał się gorliwcem (mam nadzieję, że nie będzie nad wyraz wymagający). Prusu z zezem, tak można go określić. Zdaję sobie sprawę, że może to być nieco ubliżające dla doktorka, jednak czasem warto nauczyć się nazywać rzeczy po imieniu. Zajęcia trwały chyba mniej niż 10 minut, jednak lekturę nam stosowną zadał, a którą - pam-para-pam-pam - już posiadam;]
Po zajęciach nie zostało mi nic innego, tylko udać się do ogółu ludzkiego, aby stosownie przeżyć ten pierwszy dzień nowego roku. Impreza to nie był tylko TVN w motywie dalekowschodnim, a także nieodłączne czipsy, paluszki i piwo. Najważniejsi jednak byli ludzie i rozmowy. Milena, którą wypytywałem o Tajwan; Sylwia, która mordowała nas co rusz różnymi pytaniami i ocenami (Gdyby on (Bruce Lee) by się obrał, to może bym spojrzała na jego twarz czy jakoś tak ;D); Seba i jego miłość do zwierząt; stonowany Bartek; Karola czyniąca honory Pani Domu ;)
Późno wróciłem, jeszcze później poszedłem spać. No bo po jakie licho tak prędko dzień kończyć? Muzyka, net, porządkowanie kompa, ćwiczenia, prysznic, łóżko, sen.
Poranek jak zwykle radio-aktywny, co oznacza ćwiczenia przy muzyce;D Po krótkim śniadaniu udałem się na miasto: biblioteka, techo, mracopolo. Kilka rzeczy mnie zdziwiło, przestraszyło i rozbawiło. Wpierw wiadomość o rockotekach w Cinie, tym zagłębiu techna i różowych lasek. Następnie ogrom ludzki panujący nad kolejkami w Tesco, co zmusiło mnie do pójścia do kolejnego marketu. Mijane na campusie dziewczyny, które rozmawiały ot tym, który miesiąc by już chciały (ja to bym chciała już wielkanoc, a ja maj). Drzwi do pokoju, które były otwarte. To ostatnie mną w szczególności wstrząsnęło - jak mogłem o tym zapomnieć!! Mimo wszystko nikt tu nie był, it's alright.
godz. 23
Dałem radę dzisiejszego dnia i zacząłem się uczyć. stopniowo, wszak tylko jeden tekst przeczytałem, ale tak powinienem przyzwyczajać się do nauki;)
Nie miałem racji co do obiadu - nudy nie będzie! dzisiaj zrobiłem sobie sałatkę pomidorową z sosem winegret - wszystko sam zrobiłem, przecież nie będę wydawał kasy na torebki z gotowym sosikiem;) Troszkę za dużo musztardy dałem, ale sałatka i tak była pyszna!
Niewiele osób o tym wie, że lubię wypełniać ankiety i testy w internecie. Z jednej strony jest to dla mnie rozrywka, z drugiej - zyskuję na poczuciu przydatności dla innych. Dzisiaj po raz pierwszy wpisałem w wyszukiwarce hasło "test wiara". Wszedłem na jedną z pierwszych stron, nie oglądałem jej i od razu zacząłem wypełniać. Na końcu, po zatwierdzeniu wyborów, wygenerował się wynik... który wyliczał mi ile popełniłem błędów(?!) oraz zaproponowano mi zmianę mojej drogi życiowej. Dopiero w tym momencie rozejrzałem się po bocznej tabeli z linkami. Wszystko o sektach, satanizmie, Bogu. Straszne, tym bardziej, że zostałem uznany za wielkiego grzesznika i zbłąkaną owcę.
Najważniejsze zostawiłem na koniec. Jadę na Rawę Blues Festiwal! Wszystko dzięki Tomkowi, który wynalazł w sieci sposób, jak można otrzymać darmowy bilet;)
Musiał odespać wczorajszy wieczór;) było naprawdę fajnie u Karoli, udało mi się ją przechytrzyć prezentem (wszak jestem mistrzem dyskrecji). Kung-Fu Panda to naprawdę dobre, rozluźniające kino. Z kolei po Wejściu Smoka została chyba tylko sława, wszak sam film - dla mnie - jest cienki jak warstwa masła na studenckiej kanapce.
Przeprowadzka odbyła się błyskawicznie. 5 kursów z tatą spod Book a Coffee na czwarte piętro potrafiło zmęczyć człowieka. Musieliśmy tą drogą, wszak pozostałe na campus były zatarasowane - a to budowa, a to koparka.
Po rozłożeniu rzeczy na półkach zacząłem zauważać co poniektóre braki, typu moja patelnia (gdzie ja tego gada zostawiłem w domu??) oraz wołająca o pomstę bezkresna pustka w lodówce. Stąd, po raz pierwszy w nowym roku, udałem się na wojaż ku produktom w Polo. Kosztowało mnie to majątek, wszak wszystkich pierdół się nazbierało od groma (a to marchewki, a to tanie papryki, a to przyprawy, to znowu alkohol, który lepiej w zapasie posiadać). Musiałem oczywiście zapomnieć o kluczowym dla życia człowieka produkcie, jakim jest papier toaletowy. Jednak, w drugim wojażu do Polo, to naprawiłem.
Obiadek wystrzałowy nie był, choć surówka z jabłka i marchewki wyszła mi przepyszna. Do tego ryż i odgrzewany kotlet. Jako że został mi w lodówce jeszcze jeden płaski świniak, to wiadomo, co dzisiaj zjem.
Zajęcia. Miało ich być 3, choć tylko jeden z wykładowców okazał się gorliwcem (mam nadzieję, że nie będzie nad wyraz wymagający). Prusu z zezem, tak można go określić. Zdaję sobie sprawę, że może to być nieco ubliżające dla doktorka, jednak czasem warto nauczyć się nazywać rzeczy po imieniu. Zajęcia trwały chyba mniej niż 10 minut, jednak lekturę nam stosowną zadał, a którą - pam-para-pam-pam - już posiadam;]
Po zajęciach nie zostało mi nic innego, tylko udać się do ogółu ludzkiego, aby stosownie przeżyć ten pierwszy dzień nowego roku. Impreza to nie był tylko TVN w motywie dalekowschodnim, a także nieodłączne czipsy, paluszki i piwo. Najważniejsi jednak byli ludzie i rozmowy. Milena, którą wypytywałem o Tajwan; Sylwia, która mordowała nas co rusz różnymi pytaniami i ocenami (Gdyby on (Bruce Lee) by się obrał, to może bym spojrzała na jego twarz czy jakoś tak ;D); Seba i jego miłość do zwierząt; stonowany Bartek; Karola czyniąca honory Pani Domu ;)
Późno wróciłem, jeszcze później poszedłem spać. No bo po jakie licho tak prędko dzień kończyć? Muzyka, net, porządkowanie kompa, ćwiczenia, prysznic, łóżko, sen.
Poranek jak zwykle radio-aktywny, co oznacza ćwiczenia przy muzyce;D Po krótkim śniadaniu udałem się na miasto: biblioteka, techo, mracopolo. Kilka rzeczy mnie zdziwiło, przestraszyło i rozbawiło. Wpierw wiadomość o rockotekach w Cinie, tym zagłębiu techna i różowych lasek. Następnie ogrom ludzki panujący nad kolejkami w Tesco, co zmusiło mnie do pójścia do kolejnego marketu. Mijane na campusie dziewczyny, które rozmawiały ot tym, który miesiąc by już chciały (ja to bym chciała już wielkanoc, a ja maj). Drzwi do pokoju, które były otwarte. To ostatnie mną w szczególności wstrząsnęło - jak mogłem o tym zapomnieć!! Mimo wszystko nikt tu nie był, it's alright.
godz. 23
Dałem radę dzisiejszego dnia i zacząłem się uczyć. stopniowo, wszak tylko jeden tekst przeczytałem, ale tak powinienem przyzwyczajać się do nauki;)
Nie miałem racji co do obiadu - nudy nie będzie! dzisiaj zrobiłem sobie sałatkę pomidorową z sosem winegret - wszystko sam zrobiłem, przecież nie będę wydawał kasy na torebki z gotowym sosikiem;) Troszkę za dużo musztardy dałem, ale sałatka i tak była pyszna!
Niewiele osób o tym wie, że lubię wypełniać ankiety i testy w internecie. Z jednej strony jest to dla mnie rozrywka, z drugiej - zyskuję na poczuciu przydatności dla innych. Dzisiaj po raz pierwszy wpisałem w wyszukiwarce hasło "test wiara". Wszedłem na jedną z pierwszych stron, nie oglądałem jej i od razu zacząłem wypełniać. Na końcu, po zatwierdzeniu wyborów, wygenerował się wynik... który wyliczał mi ile popełniłem błędów(?!) oraz zaproponowano mi zmianę mojej drogi życiowej. Dopiero w tym momencie rozejrzałem się po bocznej tabeli z linkami. Wszystko o sektach, satanizmie, Bogu. Straszne, tym bardziej, że zostałem uznany za wielkiego grzesznika i zbłąkaną owcę.
Najważniejsze zostawiłem na koniec. Jadę na Rawę Blues Festiwal! Wszystko dzięki Tomkowi, który wynalazł w sieci sposób, jak można otrzymać darmowy bilet;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)