poniedziałek, 1 listopada 2010

All saint's day

Już w Opolu. Quasi-swoje, acz cieszy:)

Bagaż doświadczeń i wspomnień bogato wypełniony: od pięknych widoków (szczególnie Kalemegdanu i Dunaju), przez sytuacje śmieszne (jak zgubienie Albańczyka oraz Do you like pozoriste?), mile spędzone chwile (głównie przy codziennym espresso) i ludzi, do których chciałoby się czasem wrócić - a bardziej do miejsc, w których się ich poznało.
Zapamiętać jednak należy - przed szarańczą drzwi koniecznie barykadować!

A tu już liście opadły całkowicie. Od razu w myślach przewijają mi się obrazy złotej od lipowych liści Suboticy. Gdy spojrzę na dachy opolskich domów, próbuję sobie wyobrazić, że nadal jesteśmy tam, hen daleko za ogromnymi górami i rzekami, wręcz w bajkowej krainie.

Nagle pomyślałem o tym, że ja tu promienieję optymizmem, a teraz mamy all saint's day. Rodzice musieli być mocno zażenowani, że wolałem być w Opo, zamiast tradycyjnie, folklorystycznie i parareligijnie przeżyć ten dzień w domu. Zresztą nawet nie pamiętam czy w zeszłym roku byłem na cmentarzu. Możliwe, acz zaznaczam - moja postawa nie jest żadną ignorancją względem przodków! tych, których pamiętam ze swojego życia wspominam, niecodziennie, a jednak. Wynika to trochę z mojego przekonania, że po śmierci nic nie ma.
Ale to tylko moje zdanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz