wtorek, 25 maja 2010

Hasła religijne wyciągnięte z muzyki popularnej

Czekam chwili, kiedy Ciebie będzie więcej niż mnie

Śmieszna teza. Dziwna, po prostu. Nie rozumiem, jak można bezinteresownie oddać swoją tożsamość, swój byt ... Czemuś? Właśnie - Czemuś.
Druga sprawa to na ile się siebie zatraca, a na ile oddaje się swój los komuś, by to ktoś decydował. Freudowski ojciec, rzecz jasna.
Trzecia sprawa - na ile się oferuje, że chce się oddać, a na ile naprawdę się w tym kierunku coś robi. Mam na myśli następującą rzecz: ileż jest ludzi deklarujących właśnie w ten sposób, które w "realu" nic sobie z tego nie robią - tj. nadal ważniejsze jest imprezowanie, podrywanie dziewczyn, seks, używki, szpan... a może - właśnie takim ma być Bóg? Symbolem seksu, wódki i mody?

Ja nigdy bym nie mógł tak powiedzieć - tym bardziej, że to najczęściej wśród młodych jest objawem czczego powtarzania idoli muzycznych (zespół zwie się TGD).
Jeżeli ktoś się z tym utożsamia - jego sprawa. W momencie, gdy manifestuje ów 'pogląd' (może bardziej ideę?) publicznie - od tej chwili czuję posiadanie prawa do wyrażania swej opinii na takowy temat (to tak na wszelki wypadek).

poniedziałek, 24 maja 2010

"It's disgusting what dreams can do"

I painted a picture of you
Your soul was red & your mind was blue
Destiny lad a light on my creation
This dream I had made a slave of my passion
Reality was always too far away

And we were happy until it came too close 1 day
Suddenly I faced the truth of my dream
My love had only been a picture, a scene
I suppose I needed to believe
Didn't want to see you had never been close to me

But I'm sorry
This illusion has caused you a lot of pain
And I have no solution
I'll try to never be back again


Evergrey I'm sorry

Utwór wspaniały. Cieszę się, że w muzykę Evergrey'a nie wsłuchiwałem się dawniej - dzięki temu mogę teraz delektować się pięknymi dźwiękami bez żadnych niemiłych wspomnień. Obecnie działa jak przestroga.

Obecnie aggrotech'owa mantra:

Taste the fury
That feed the devils inside
Fueled by torment,
Sin, sex, sickness and pride


Psyclon Nine Parasitic

Nie jest to muzyka pop, oj nie. Jednak dla mnie ciekawa i naprawdę dobra.

Koniec zabawy. Czas na zajęcia.

niedziela, 23 maja 2010

I'm a child playing chess with tomorrow!


I'm no believer
I just listen to my own head
I'm no believer
I just call you liar instead
Keep all your sorrows
Words might be pathetically vain
Life is a fire
Light it and you can read your name


Helloween Anything My Mama Don't Like

Zbliża się czas zaliczeń. prawie codziennie coś będzie, więc mam co robić. Wszelkie przyjemności zostawiam sobie na ostatni tydzień, wówczas głównie będą mnie zajmować wpisy. heh, będzie dobrze;)
18nastka za mną. nie było źle, obawiałem się dużej liczby młodzieży, która pójdzie w tany w rytm techno, a tymczasem ... to kulturalna, nastawiona na naukę młodzież! Matko, aż w pewnym momencie zazdrościłem owego towarzystwa. Mimo wszystko - każdy ma to, na co sobie zasłużył.
I bez sentymentalizmu.

Odkrywam powoli Helloween. Nieraz słyszałem głosy zachęcające, jednak wówczas szukałem na własną rękę, stawałem okoniem, ot. Im człowiek starszy, tym bardziej żałuje swego buntowniczego życia. Tak, kiedyś też powtarzałem, że konformista, dla którego określenie "bunt" oznaczało barbarzyństwo (ew. kolorowy - w wolnym tłumaczeniu) traci swą młodość i to tylko dlatego, że nie szaleje. Dziś coraz częściej wstyd mi za dawne szaleństwo, przy czym zazdrośnie spoglądam na owych "konformistów", którzy nie odczuwają czegoś nieprzyjemnego patrząc wstecz. Zresztą, mają do czego wracać.
Wracając do zespołu, Helloween to genialny zespół. Stawiany na równi z Blind Guardian, w sumie dlatego, iż oba zespoły dawały solidny grunt pod gatunek power metalu, zwanego dziś europejskim (ale tylko ze względu na różnice do amerykańskiego nurtu; osobiście mówiłbym po prostu o niemieckim power metalu, no ale cóż - może zbyt mało świata wdziałem). Są oczywiście znaczne różnice pomiędzy tymi dwoma kapelami, z czasem występowania na scenie włącznie (Helloween jest o pięć lat starszy, ba!).
Co do podobieństw - ciekawostką jest fakt, iż w 1996 roku oba zespoły wydały genialne albumy: The Time Of The Oath z repertuaru Helloween i nieśmiertelne mistrzostwo w gatunku epickiego power metalu, czyli Imaginations From The Other Side BG. Ochy i achy zewsząd.

I'm the king of the night generation!

czwartek, 20 maja 2010

.

Aż trudno uwierzyć, że zostało tylko 2 tygodnie nauki. może to głupie, ale chciałoby się więcej:) Jednak, dzięki temu, będę miał więcej czasu dla siebie. oj tak.

Juwenalia za nami. średnie były, ale mimo wszystko przeżyłem je w całości. Kult dał świetny koncert, choć oglądałem go zza okna. Osobiście dobrze się bawiłem chyba tylko na Maleo. Kasprzycki był w deszczu, więc nie było jak się cieszyć. Genesis... grali dobrze, ale bez rewelacji. Wilson ma po prostu świetny głos i dopasowanych muzyków (choć te skrzypki były zbędne). Turbo - ponoć - świetnie zagrali, choć nie byłem. Tak, byle do przodu.

Ostatnie spotkania z p. naprawdę mnie zadziwiają. Tzn zaskoczył mnie efekt spotkań - wcześniej nigdy bym nie pomyślał, że wystarczy tak mało. i dobrze! ot!

sobota, 8 maja 2010

Lost in Bucketheadland

sporo się wydarzyło od czasu mojego ostatniego wpisu.

Po pierwsze: seminarium. Pokazałem fragmenty filmów, zarysowałem, co chcę ująć w pracy. jedna rzecz odhaczona.
Po drugie: Terry Bozzio. Nie spodziewałem się takiego koncertu. Śmiało mogę powtarzać ludziom anegdotkę o tym, że chłopaki (a właściwie panowie) zagrali jeden utwór - i zeszli ze sceny ;D .
Po trzecie: dzień norweski. Ostatecznie nie doszło do skutku, a szkoda, wszak przygotowany byłem. w 80%, ale jednak.
Po czwarte: gotowanie. Posiadłem kolejne umiejętności... ale może nie będę się o tym rozpisywał, wszak taką strawę dziecko potrafi zrobić (albo kobieta w ciemnicy).
Po piąte: teatr. Niezwykła Anna Dymna! Jestem tym szczęśliwcem, który mógł ją zobaczyć na deskach Starego Teatru w Krakowie. Zresztą sama "Oresteja" Klaty jest niesamowita, zarazem pod względem scenografii (jakiej w życiu jeszcze nie widziałem: dym, wiatr, gra światłocieni i pełnego mroku w sali), gry aktorskiej [przez długi czas powracać mi będzie w wyobraźni pani Dymna wbiegająca z siekierą, niesamowite połączenie scenografii, mimiki, ruchu, muzyki - wprost nie do opisania (przypomniał mi się trzeci sens Barthes'a, coś w tym jest;) )] i nowoczesnej interpretacji tragedii Ajschylosa (początkowo nie do końca rozumiałem, jednak teraz byłbym chętny do ponownego wyjazdu i zobaczenia spektaklu). Wspaniałości! Trochę żal, że nie widziałem Factory 2, ale... Trudno, się mówi! :)

Teraz czas na najnowsze. Szóste zatem.
Obejrzałem dziś wspaniały film - "Inside I'm dancing". Naprawdę lubię tego typu kino. Może w efekcie nie jest wybitne, jednak lepsze, gdyż coś znaczy (w odróżnieniu od durnych komedyjek amerykańskich - o zgrozo, a najgorsze są sztampowe k. romantyczne). W tym filmie dwójka młodych chłopaków (oboje ok. 21 lat) wzajemnie się uzupełniają - Rory udowadnia, że Michael jest bystrym i inteligentnym człowiekiem, zaś Michael ukazuje drugiemu bohaterowi istotę ukazywania swej dobrej, nieawanturniczej i emocjonalnej strony. Ta dwójka przypomniała mi od razu parę (Anię i Grzegorza) z dokumentu "Kochankowie" w reżyserii Rafała Skalskiego. Z tą różnicą oczywiście, że w pierwszym filmie jest to para przyjaciół, a w drugim - para małżeńska.
Trudno jest znaleźć drugą połowę, bratnią duszę czy też połówkę jabłka. O tym traktują oba filmy. Sama myśl o tym wprawia mnie w krępujące, niemiłe uczucie, poczucie bezradności, niemocy. Dobrze, że są to filmy z pozytywnym przesłaniem: "Masz cały świat w swoich rękach".