piątek, 19 listopada 2010

Gorączkowy tydzień powoli osiąga punkt wrzenia

Coraz mniej mam czasu na zabawy z kompem, dlatego tak rzadko tu zaglądam. Dzisiaj załatwiam ksera książek, z których mam zamiar stworzyć "coś-na-wzór" pracy licencjackiej. Dopiero teraz mogę przez chwilę delektować się zupką i miękkim siedziskiem. Czasem tak niewiele znaczy całkiem dużo:)

Kędzierzawy umilał nas niesamowitymi przemyśleniami dotyczącymi TS. Momentami z utęsknieniem wraca się do tych zajęć przesiedzianych na szpilkach, możliwie w całkowitym bezruchu, co by nie zwabić smoka w swoją stronę. Nawet jak tańczyła i śpiewała robiła wszystko, byśmy czuli się jak w domu. W takim oczywiście, w którym za nieposłuszeństwo wymierza się 25 batów na gołą skórę.

Obiad skończony, zatem do nauki.

środa, 3 listopada 2010

W pięciu smakach zupki chińskiej

Czas mija, zaś mało sytuacji popycha w stronę nauki.

Wczoraj zaskoczył mnie Buckethead. Dawno nie sprawdzałem jego aktualnej dyskografii, a tu - proszę - dwa nowe albumy;) Brodka z kolei zachwyca mnie niezwykłością nowej płyty:)

Dzisiaj jeszcze Goran, o zmianie godziny dowiedziałem się troszkę późno, muszę po prostu częściej wchodzić na fb. podejrzewam, że najbliższe tygodnie miną, a bardziej ominą "głębszą" naukę, wliczając w to pracę licencjacką. Czas się za to zabierać i pora uciekać z kompa!

poniedziałek, 1 listopada 2010

All saint's day

Już w Opolu. Quasi-swoje, acz cieszy:)

Bagaż doświadczeń i wspomnień bogato wypełniony: od pięknych widoków (szczególnie Kalemegdanu i Dunaju), przez sytuacje śmieszne (jak zgubienie Albańczyka oraz Do you like pozoriste?), mile spędzone chwile (głównie przy codziennym espresso) i ludzi, do których chciałoby się czasem wrócić - a bardziej do miejsc, w których się ich poznało.
Zapamiętać jednak należy - przed szarańczą drzwi koniecznie barykadować!

A tu już liście opadły całkowicie. Od razu w myślach przewijają mi się obrazy złotej od lipowych liści Suboticy. Gdy spojrzę na dachy opolskich domów, próbuję sobie wyobrazić, że nadal jesteśmy tam, hen daleko za ogromnymi górami i rzekami, wręcz w bajkowej krainie.

Nagle pomyślałem o tym, że ja tu promienieję optymizmem, a teraz mamy all saint's day. Rodzice musieli być mocno zażenowani, że wolałem być w Opo, zamiast tradycyjnie, folklorystycznie i parareligijnie przeżyć ten dzień w domu. Zresztą nawet nie pamiętam czy w zeszłym roku byłem na cmentarzu. Możliwe, acz zaznaczam - moja postawa nie jest żadną ignorancją względem przodków! tych, których pamiętam ze swojego życia wspominam, niecodziennie, a jednak. Wynika to trochę z mojego przekonania, że po śmierci nic nie ma.
Ale to tylko moje zdanie.