wtorek, 29 czerwca 2010

Powroty-nawroty

Today I introduced myself
To my own feelings
In silent agony, after all these years
They spoke to me... after all these years

Maybe I always knew
My fragile dreams would be broken... for you

Anathema Fragile Dreams


Są dni, w których uciekam przed przeszłością. Wszelkie wspomnienia stają się niechciane, a sam proces refleksji jest niemiłym, prawie bolesnym doświadczeniem. Dlatego jest czas, kiedy odcinam się od wszystkiego, a zaraz po nim mam ochotę na powrót do przeszłości. I tak w kółko.


I'm looking over my shoulder cause millions
will whisper I'm killing myself again
Maybe I'm dying faster but nothing ever last I
remember a night from my past when I was
stabbed in the back and its all coming back
And I feel that pain again

Anathema Empty

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Mergol is dead

(Nie)stety.

Przyznaję się publicznie. Mój to uczynek. Było dużo argumentów za i przeciw, jednak wczoraj szala przeważyła się na niekorzyść domownika.
Domownika.
Bez przesadyzmu.
Co mnie do tego pchnęło? Głównie jej starość i liczne rany zadane przez uzurpatora głębin. Muszę teraz dopilnować porządku w strefie przydennej, wszak mogę mieć problemy z samcami gibbicepsów.

Mam targają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony ulga i radość, że znowu mogę to naczynie nazwać akwariumem, a nie mini-hospicjum. Z drugiej zaś - żyła od ponad dwóch lat za szybką w moim pokoju. Coś zniknęło. Nazywają mnie mordercą, choć... Wydaje mi się, że w ten sposób czy inny (tj. zagryzienie lub śmierć naturalna) i tak musiałaby odejść na przełomie kilku najbliższych miesięcy. Lepiej zatem uporządkować akwa póki jestem na miejscu.

Znowu - od roku przerwy - mogę myśleć o sobie jako o akwaryście. Znowu zasadzić roślinkę i podglądać, jak sobie w mojej małej przestrzeni życiowej dają radę.

Wszak pamiętaj: Mergol to nie ostatnia ryba na tym świecie.

piątek, 25 czerwca 2010

Sled Ride

Dzień jak każdy, choć chciałoby się rzec - inny? Bo następny.

Galerianki. Film poruszający ciekawy, aktualny temat, z doborową obsadą drugoplanową. Poza tym marna realizacja, choć przeważnie ujęcia były w porządku. Opowieść o subkulturze galerianek ]:-> Smutne, przerażające, dołujące, choć na koniec znajduje się iskierka nadziei na zmianę głównej bohaterki. I porażające teksty.

Dawne czasy. W odpowiedzi na Twoją wiadomość, staram się dawać z tym rady. Ostatnimi czasy wychodzi mi to dobrze, ale lepiej nie zapeszać:) Powtarzam sobie, ilekroć bierze mnie na ckliwe wspomnienia, że to przeszłość, która była. Ot i nic więcej. Podskórnie od długiego czasu urywam stare znajomości, często wątpię w sens podtrzymywania ich w sytuacji, gdy ktoś ma lekceważące podejście do mnie. Kłamliwe. Zostałem wychowany w duchu prawdy, tej wewnętrznej - nie ustanawianej przez tysiąc głosów [to w stosunku do odpowiednich, znanych osób]. Zasada jest prosta: były gimnazjum/liceum/pierwsze lata studiów - i ich nie będzie; były dawne znajomości, teraz urwane, więc ich nie ma; była wiara, teraz i jej nie ma. Może bardziej nadzieja na to, że kiedykolwiek będę mógł uwierzyć. Dawno straciłem nadzieję, mniej więcej w tym samym czasie, w którym traciłem własne "ja". Zasadę mojego podejścia można w skrócie przedstawić: było - nie będzie; co jest teraz i za chwilę, może być i jutro, to zależy od własnej pracy.

Tytuł posta: to utwór Bucketheada, który wczoraj nie pozwalał mi zasnąć. Genialny gitarzysta. Początkowa fraza piosenki cały czas kołowała mi w głowie. Niesamowita muzyka tworzona przez mistrza.

wtorek, 15 czerwca 2010

Wyprowadzka

Nadszedł w końcu ten dzień. Wszystko wyniesione oprócz kompa. Siedzę sam w pustym pokoju. Ciekawe i zatrważające, wszak przy chłodnym powiewie.
Biorę ze sobą bagaż kolejnych doświadczeń ze świadomością przejścia kolejnego etapu w życiu, adekwatnie do teorii Ericha Fromma. Koniec komuny, nastał czas rozsądnego dbania o własne.

Zostawiam za sobą złe wspomnienia, biorę tylko te dobre. Pokój 365 jest przestrzenią odgradzającą mnie od przeszłości. Jest teraz i czas wstecz do przestrzeni. Dalej już nie, na starsze wspomnienia nakładam gruby filtr. One nadal gdzieś tam są, ale nie są dziś aż tak ważne.

Z pozytywnym nastawieniem patrzę w przyszłość. Nie powiem - boję się, ale jest to strach podszyty ciekawością świata. Bo czym jest świat? To nie USA, to nie Animal Planet, to nie subkultura. Świat to tylko ja, ty i nasze możliwości. Nic więcej się nie liczy. Żaden kolejny prezydent nie wniesie potrzebnych zmian i to od razu, mój głos jest jednym na 38 milionów, co oznacza nic. Równie dobrze mógłbym grać w totolotka.

Koniec przesiadywania. Czas zakończyć wyprowadzkę.

piątek, 4 czerwca 2010

Sieć łowna

Odkrywam głębię powiązań psychicznych z tym miejscem. Wszystko mnie atakuje, wszelkie wspomnienia - też wspomnienia negatywnych nawyków. Muszę coś tu zmienić, czuję, że należy coś zniszczyć, choć równie dobrze można zacząć oszukiwać wszystko w koło, dopasowywać się. Drugie wydaje się być bezpieczniejszym, choć długofalowym zamierzeniem.

Dobra, ale o co chodzi? Otóż wystarczają mi dwa dni spędzone w rodzinnych stronach, aby popaść w coś jakby nerwicę. Wszystko mnie wkurza, co chwilę przypominają mi się dawne historie związane z domem, a to wcale przyjemne nie jest. Podejrzewam, że mnie szlag trafi, jeśli rodzice nadal nie będą mnie traktować jako "dorosłego członka rodziny" (nie wiem jak inaczej to wyrazić - syna? osobę powiązaną prawem krwi a nie wyłącznie obowiązków?), a tylko jako pomoc domową.
Muszę wyplątać z tej sieci.